czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział 13 - Mroki dzieciństwa




- Levy-chan, chcesz zagrać z nami w chowanego? - zapytała 8-letnia dziewczynka, patrząc na swoją koleżankę.
- Tak! - odpowiedziało dziecko. Wybiegły obie na szkolne podwórko, gdzie zobaczyły resztę przyjaciół.
- Ja pierwszy liczę! - krzyknął chłopiec, któremu nigdy nie brakowało pewności siebie, i któremu wszyscy bali się stawić. Pomimo to, prawie każdy go lubił - był to Gajeel.
Levy pobiegła i schowała się za olbrzymią skałę znajdującą się niedaleko budynku szkoły, wciąż będąc na jej terenie. Jedna z dziewczynek pobiegła w jej stronę. Z ziemi wystawał patyk, o który niestety zahaczyła nogą...
BUM!
Upadła z hukiem na ziemię, uderzając głową o skałę. Wszystko działo się tak szybko. Levy zerwała się z miejsca, by podbiec do niej i jej pomóc, albo chociaż pobiec po nauczyciela. 
- Niech ktoś mi pomoże!!! - krzyknęła. Większość ,,przyjaciół'' do niej przybiegła, gdy klęczała nad koleżanką. 
- Levy, co jej zrobiłaś?! Krzyknęła z prośbą o pomoc, a teraz nikt nie jest w stanie jej pomóc! - stwierdził jeden z chłopców, będąc przerażonym. 
Jedna dziewczynka zdołała się zebrać i pobiec po kogoś dorosłego. Nauczyciel pobiegł za dzieckiem na miejsce zdarzenia. Wszyscy zwalili winę na Levy, gdy nagle Gajeel zabrał głos:
- Dlaczego wszyscy nagle uważacie, że to Levy jej coś zrobiła? Przecież nikt z was tego nie widział. 
Leżała, wpatrując się w sufit. Czy ona kiedykolwiek była szczęśliwa? Czasem jej się wydawało, że okłamuje samą siebie, chociaż to nie było przeczucie. Ona wiedziała, że okłamuje samą siebie, codziennie malując sztuczny uśmiech na twarzy.
- Gajeel... - westchnęła.


Krew zdążyła rozlać się na 1/3 pokoju. On sam leżał, mając otwarte oczy. Przestawał mieć nadzieję na jakikolwiek ratunek. Zdał sobie sprawę z tego, że umrze. Zdał sobie sprawę również z tego, że nigdy więcej nie zobaczy swojej córki. Stracił ją już tak dawno temu, jednak w tym momencie to najbardziej go bolało. Nie ból fizyczny, lecz świadomość, że nie będzie miał okazji ujrzeć uśmiechu Lucy już nigdy więcej. Usłyszał pukanie do drzwi. Pragnął tego, by Lucy wbiegła teraz do pokoju i się uśmiechnęła. Chciał odejść w spokoju, widząc swoją córkę ten ostatni raz. Pukanie było coraz głośniejsze i bardziej natarczywe.
- Panie Jude! - usłyszał wrzask jednej z pokojówek. - Czy wszystko w porządku?
Nie miał siły odpowiedzieć. Powieki delikatnie mu zaczęły opadać. Obraz zaczął się rozmazywać, a jedyne, co zdołał wyszeptać, to imię swojej córki.
- Lucy przyszła się z panem zobaczyć - dodała, mówiąc coraz ciszej.
W tym momencie, jego oczy otworzyły się. Chciał się podnieść, lecz nie mógł, ból przeszył całe jego ciało.
- Natsu, nie rób niczego pochopnie! - krzyknęła Lucy.
W tym momencie, usłyszał bardzo głośne walnięcie w drzwi, które po chwili upadły z hukiem na ziemię. Ujrzał swoją córkę. Mógł odejść w spokoju.


Podniosła się, przecierając oczy. Włożyła telefon do torby i wyszła z domu. Spacerowała po Magnolii. Dzisiaj było słonecznie i wiał delikatny wiatr.
- Czuć zimę i zbliżającą się wiosnę - powiedziała cicho, stojąc w miejscu. Ujrzała go. Ujrzała Gajeela, stojącego naprzeciw niej.
- Co tutaj robisz, krasnalu? Czy nie powinnaś siedzieć w domu i popijać gorącą czekoladę, oglądając przy tym jakąś bajeczkę typu "Śpiąca Królewna"? - zapytał ironicznie, patrząc na Levy.
- To wcale nie było śmieszne! - skarciła go dziewczyna, marszcząc brwi.
- Nie miało być śmieszne. To była sama prawda i tylko prawda - odparł, śmiejąc się z reakcji Levy pod nosem.
- Właśnie widzę! - odwróciła się na pięcie, zamykając oczy.
Wiatr niewinnie bawił się jej niebieskimi kosmykami włosów. Poczuła, że ktoś za nią stoi. Odwróciła się. To nie był Gajeel. To był Zeref.
- Czas rozpocząć nową erę. Erę cierpienia i rozlewu krwi. Erę, w której zginie kilkaset tysięcy ludzi. Pozostawiam Tobie podjęcie decyzji... przyłączasz się do mnie lub giniesz - powiedział ze spokojem w głosie.
- Z-Zeref? - zająknęła się. Zaczęła szczypać się w ramię, po którym po chwili poleciała stróżka krwi.
- To jak będzie? - szepnął jej do ucha. Zimne dreszcze przeszły po jej ciele. - Zostaniesz moim osobistym szpiegiem?
Zerwała się z łóżka.
- To był tylko sen - odetchnęła z ulgą, przecierając czoło.
Sięgnęła po telefon leżący na stoliku nocnym. Wybrała numer do Lucy i zapytała, czy może się teraz z nią spotkać.


- Panie Jude! - wrzasnęła przeraźliwie pokojówka.
- Tato! - Lucy klęknęła przy Heartfilii i złapała go za rękę.
- Nie zasługuję na to, byś płakała z mojego powodu - powiedział ledwo słyszalnym głosem.
Puściła rękę ojca, wycierając łzy z policzków. Postarała uśmiechnąć się najszczerzej, jak potrafiła. Zamknął oczy, a jego klatka piersiowa przestała się unosić. W pomieszczeniu zapadła cisza. Słychać było jedynie łkanie dziewczyny, które roznosiło się echem.
- Lucy, wszystko będzie dobrze - powiedział Natsu, próbując pocieszyć przyjaciółkę.
- Każdy mi to powtarza. Dlaczego akurat "będzie dobrze"? Dlatego, że zawsze jest źle - wyprostowała się i przecierając oczy, wyszła z pomieszczenia.
- Nie rozumiem jej. Przecież jeszcze wczoraj go nienawidziła - zwrócił się Natsu do Happy'ego, zastanawiając się nad tym, o co właściwie chodzi Lucy.
- Natsu, Ty nie zrozumiesz - westchnął kotek, klepiąc przyjaciela po ramieniu. - Może byś ją jakoś pocieszył? - dodał, rumieniąc się.
- O co Ci chodzi? - odparł zdezorientowany chłopak.
- Po prostu do niej idź! - krzyknął zirytowany Happy, a Natsu posłusznie wyszedł za Lucy.


Erza od trzydziestu minut zajadała się ciastkami. W tamtym momencie (dosłownie) zabiłaby każdego, kto odważyłby się przerwać jej 'rozkosz'. Usłyszała walenie do drzwi jej mieszkania. Syknęła ze złości, wyklinając osobę stojącą na zewnątrz w myślach, jednak zignorowała to. Dalej zajadała się słodkościami, gdy nagle poczuła czyjąś obecność w pokoju. Odwróciła swój rozwścieczony wzrok. Ujrzała śmiejącego się pod nosem Graya.
- Oj, Erza, już nie wyglądasz korzystnie, a dalej objadasz się tymi kaloriami - westchnął, unikając wzroku przyjaciółki.
- Co masz na myśli, mówiąc "nie wyglądasz korzystnie"? - zapytała, odkładając na bok już prawie puste pudełko z ciastkami.
- Że tłuszczyk wychodzi Ci bokiem. Biodra się jakoś zaokrągliły... - zaczął mówić tak, jakby nie miał zamiaru kończyć tego zdania.
- Biodra się zaokrągliły, bo ja dojrzewam! - skarciła go, próbując opanować nerwy na wodzy.
- Mów co chcesz, ale widać, że zaokrągliły się aż za bardzo. Dostałem wia~- nim skończył się wypowiadać, Erza zwinnie na niego skoczyła. Spojrzał na nią ze wzrokiem szczeniaczka, licząc na jakąkolwiek litość z jej strony. Gdy zauważył, że nawet nie ma na to szans, wyślizgnął się z uścisku przyjaciółki i wybiegł z jej mieszkania. Dziewczyna z powrotem siadła przy stole i w dalszym ciągu zajadała się słodkościami.


Szedł ciemną uliczką Magnolii, niosąc w ręku teczkę z dokumentami. Wysunął jedną z kartek. Widniał na niej napis "Jellal Fernandes".
- Czas na spotkanie po latach, Jellal - wybełkotał pod nosem,. Przystanął na chwilę, po czym ruszył dalej, w stronę przystanku autobusowego.

---


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon wykonała Domi L