Fairy Tail - Jesteśmy Sobie Przeznaczeni
czwartek, 18 lutego 2016
Zawieszenie
Zawieszam bloga na około miesiąc.
Główny powód to to, że nie chcę pisać na siłę. Gdybym pisała bez weny, a jedynie po to, by kogoś zadowolić, źle by mi to wychodziło. Oprócz tego, chcę być chociaż 2 rozdziały do przodu, czyli muszę zacząć je pisać. To nic strasznego - zdarza się. Chciałam po prostu poinformować o tym, że rozdział nie pojawi się przez jakiś czas.
Pozdrawiam!
czwartek, 11 lutego 2016
Rozdział 13 - Mroki dzieciństwa
- Levy-chan, chcesz zagrać z nami w chowanego? - zapytała 8-letnia dziewczynka, patrząc na swoją koleżankę.
- Tak! - odpowiedziało dziecko. Wybiegły obie na szkolne podwórko, gdzie zobaczyły resztę przyjaciół.
- Ja pierwszy liczę! - krzyknął chłopiec, któremu nigdy nie brakowało pewności siebie, i któremu wszyscy bali się stawić. Pomimo to, prawie każdy go lubił - był to Gajeel.
Levy pobiegła i schowała się za olbrzymią skałę znajdującą się niedaleko budynku szkoły, wciąż będąc na jej terenie. Jedna z dziewczynek pobiegła w jej stronę. Z ziemi wystawał patyk, o który niestety zahaczyła nogą...
BUM!
Upadła z hukiem na ziemię, uderzając głową o skałę. Wszystko działo się tak szybko. Levy zerwała się z miejsca, by podbiec do niej i jej pomóc, albo chociaż pobiec po nauczyciela.
- Niech ktoś mi pomoże!!! - krzyknęła. Większość ,,przyjaciół'' do niej przybiegła, gdy klęczała nad koleżanką.
- Levy, co jej zrobiłaś?! Krzyknęła z prośbą o pomoc, a teraz nikt nie jest w stanie jej pomóc! - stwierdził jeden z chłopców, będąc przerażonym.
Jedna dziewczynka zdołała się zebrać i pobiec po kogoś dorosłego. Nauczyciel pobiegł za dzieckiem na miejsce zdarzenia. Wszyscy zwalili winę na Levy, gdy nagle Gajeel zabrał głos:
- Dlaczego wszyscy nagle uważacie, że to Levy jej coś zrobiła? Przecież nikt z was tego nie widział.
Leżała, wpatrując się w sufit. Czy ona kiedykolwiek była szczęśliwa? Czasem jej się wydawało, że okłamuje samą siebie, chociaż to nie było przeczucie. Ona wiedziała, że okłamuje samą siebie, codziennie malując sztuczny uśmiech na twarzy.
- Gajeel... - westchnęła.
Krew zdążyła rozlać się na 1/3 pokoju. On sam leżał, mając otwarte oczy. Przestawał mieć nadzieję na jakikolwiek ratunek. Zdał sobie sprawę z tego, że umrze. Zdał sobie sprawę również z tego, że nigdy więcej nie zobaczy swojej córki. Stracił ją już tak dawno temu, jednak w tym momencie to najbardziej go bolało. Nie ból fizyczny, lecz świadomość, że nie będzie miał okazji ujrzeć uśmiechu Lucy już nigdy więcej. Usłyszał pukanie do drzwi. Pragnął tego, by Lucy wbiegła teraz do pokoju i się uśmiechnęła. Chciał odejść w spokoju, widząc swoją córkę ten ostatni raz. Pukanie było coraz głośniejsze i bardziej natarczywe.
- Panie Jude! - usłyszał wrzask jednej z pokojówek. - Czy wszystko w porządku?
Nie miał siły odpowiedzieć. Powieki delikatnie mu zaczęły opadać. Obraz zaczął się rozmazywać, a jedyne, co zdołał wyszeptać, to imię swojej córki.
- Lucy przyszła się z panem zobaczyć - dodała, mówiąc coraz ciszej.
W tym momencie, jego oczy otworzyły się. Chciał się podnieść, lecz nie mógł, ból przeszył całe jego ciało.
- Natsu, nie rób niczego pochopnie! - krzyknęła Lucy.
W tym momencie, usłyszał bardzo głośne walnięcie w drzwi, które po chwili upadły z hukiem na ziemię. Ujrzał swoją córkę. Mógł odejść w spokoju.
Podniosła się, przecierając oczy. Włożyła telefon do torby i wyszła z domu. Spacerowała po Magnolii. Dzisiaj było słonecznie i wiał delikatny wiatr.
- Czuć zimę i zbliżającą się wiosnę - powiedziała cicho, stojąc w miejscu. Ujrzała go. Ujrzała Gajeela, stojącego naprzeciw niej.
- Co tutaj robisz, krasnalu? Czy nie powinnaś siedzieć w domu i popijać gorącą czekoladę, oglądając przy tym jakąś bajeczkę typu "Śpiąca Królewna"? - zapytał ironicznie, patrząc na Levy.
- To wcale nie było śmieszne! - skarciła go dziewczyna, marszcząc brwi.
- Nie miało być śmieszne. To była sama prawda i tylko prawda - odparł, śmiejąc się z reakcji Levy pod nosem.
- Właśnie widzę! - odwróciła się na pięcie, zamykając oczy.
Wiatr niewinnie bawił się jej niebieskimi kosmykami włosów. Poczuła, że ktoś za nią stoi. Odwróciła się. To nie był Gajeel. To był Zeref.
- Czas rozpocząć nową erę. Erę cierpienia i rozlewu krwi. Erę, w której zginie kilkaset tysięcy ludzi. Pozostawiam Tobie podjęcie decyzji... przyłączasz się do mnie lub giniesz - powiedział ze spokojem w głosie.
- Z-Zeref? - zająknęła się. Zaczęła szczypać się w ramię, po którym po chwili poleciała stróżka krwi.
- To jak będzie? - szepnął jej do ucha. Zimne dreszcze przeszły po jej ciele. - Zostaniesz moim osobistym szpiegiem?
Zerwała się z łóżka.
- To był tylko sen - odetchnęła z ulgą, przecierając czoło.
Sięgnęła po telefon leżący na stoliku nocnym. Wybrała numer do Lucy i zapytała, czy może się teraz z nią spotkać.
- Panie Jude! - wrzasnęła przeraźliwie pokojówka.
- Tato! - Lucy klęknęła przy Heartfilii i złapała go za rękę.
- Nie zasługuję na to, byś płakała z mojego powodu - powiedział ledwo słyszalnym głosem.
Puściła rękę ojca, wycierając łzy z policzków. Postarała uśmiechnąć się najszczerzej, jak potrafiła. Zamknął oczy, a jego klatka piersiowa przestała się unosić. W pomieszczeniu zapadła cisza. Słychać było jedynie łkanie dziewczyny, które roznosiło się echem.
- Lucy, wszystko będzie dobrze - powiedział Natsu, próbując pocieszyć przyjaciółkę.
- Każdy mi to powtarza. Dlaczego akurat "będzie dobrze"? Dlatego, że zawsze jest źle - wyprostowała się i przecierając oczy, wyszła z pomieszczenia.
- Nie rozumiem jej. Przecież jeszcze wczoraj go nienawidziła - zwrócił się Natsu do Happy'ego, zastanawiając się nad tym, o co właściwie chodzi Lucy.
- Natsu, Ty nie zrozumiesz - westchnął kotek, klepiąc przyjaciela po ramieniu. - Może byś ją jakoś pocieszył? - dodał, rumieniąc się.
- O co Ci chodzi? - odparł zdezorientowany chłopak.
- Po prostu do niej idź! - krzyknął zirytowany Happy, a Natsu posłusznie wyszedł za Lucy.
Erza od trzydziestu minut zajadała się ciastkami. W tamtym momencie (dosłownie) zabiłaby każdego, kto odważyłby się przerwać jej 'rozkosz'. Usłyszała walenie do drzwi jej mieszkania. Syknęła ze złości, wyklinając osobę stojącą na zewnątrz w myślach, jednak zignorowała to. Dalej zajadała się słodkościami, gdy nagle poczuła czyjąś obecność w pokoju. Odwróciła swój rozwścieczony wzrok. Ujrzała śmiejącego się pod nosem Graya.
- Oj, Erza, już nie wyglądasz korzystnie, a dalej objadasz się tymi kaloriami - westchnął, unikając wzroku przyjaciółki.
- Co masz na myśli, mówiąc "nie wyglądasz korzystnie"? - zapytała, odkładając na bok już prawie puste pudełko z ciastkami.
- Że tłuszczyk wychodzi Ci bokiem. Biodra się jakoś zaokrągliły... - zaczął mówić tak, jakby nie miał zamiaru kończyć tego zdania.
- Biodra się zaokrągliły, bo ja dojrzewam! - skarciła go, próbując opanować nerwy na wodzy.
- Mów co chcesz, ale widać, że zaokrągliły się aż za bardzo. Dostałem wia~- nim skończył się wypowiadać, Erza zwinnie na niego skoczyła. Spojrzał na nią ze wzrokiem szczeniaczka, licząc na jakąkolwiek litość z jej strony. Gdy zauważył, że nawet nie ma na to szans, wyślizgnął się z uścisku przyjaciółki i wybiegł z jej mieszkania. Dziewczyna z powrotem siadła przy stole i w dalszym ciągu zajadała się słodkościami.
Szedł ciemną uliczką Magnolii, niosąc w ręku teczkę z dokumentami. Wysunął jedną z kartek. Widniał na niej napis "Jellal Fernandes".
- Czas na spotkanie po latach, Jellal - wybełkotał pod nosem,. Przystanął na chwilę, po czym ruszył dalej, w stronę przystanku autobusowego.
- Dlaczego wszyscy nagle uważacie, że to Levy jej coś zrobiła? Przecież nikt z was tego nie widział.
Leżała, wpatrując się w sufit. Czy ona kiedykolwiek była szczęśliwa? Czasem jej się wydawało, że okłamuje samą siebie, chociaż to nie było przeczucie. Ona wiedziała, że okłamuje samą siebie, codziennie malując sztuczny uśmiech na twarzy.
- Gajeel... - westchnęła.
Krew zdążyła rozlać się na 1/3 pokoju. On sam leżał, mając otwarte oczy. Przestawał mieć nadzieję na jakikolwiek ratunek. Zdał sobie sprawę z tego, że umrze. Zdał sobie sprawę również z tego, że nigdy więcej nie zobaczy swojej córki. Stracił ją już tak dawno temu, jednak w tym momencie to najbardziej go bolało. Nie ból fizyczny, lecz świadomość, że nie będzie miał okazji ujrzeć uśmiechu Lucy już nigdy więcej. Usłyszał pukanie do drzwi. Pragnął tego, by Lucy wbiegła teraz do pokoju i się uśmiechnęła. Chciał odejść w spokoju, widząc swoją córkę ten ostatni raz. Pukanie było coraz głośniejsze i bardziej natarczywe.
- Panie Jude! - usłyszał wrzask jednej z pokojówek. - Czy wszystko w porządku?
Nie miał siły odpowiedzieć. Powieki delikatnie mu zaczęły opadać. Obraz zaczął się rozmazywać, a jedyne, co zdołał wyszeptać, to imię swojej córki.
- Lucy przyszła się z panem zobaczyć - dodała, mówiąc coraz ciszej.
W tym momencie, jego oczy otworzyły się. Chciał się podnieść, lecz nie mógł, ból przeszył całe jego ciało.
- Natsu, nie rób niczego pochopnie! - krzyknęła Lucy.
W tym momencie, usłyszał bardzo głośne walnięcie w drzwi, które po chwili upadły z hukiem na ziemię. Ujrzał swoją córkę. Mógł odejść w spokoju.
Podniosła się, przecierając oczy. Włożyła telefon do torby i wyszła z domu. Spacerowała po Magnolii. Dzisiaj było słonecznie i wiał delikatny wiatr.
- Czuć zimę i zbliżającą się wiosnę - powiedziała cicho, stojąc w miejscu. Ujrzała go. Ujrzała Gajeela, stojącego naprzeciw niej.
- Co tutaj robisz, krasnalu? Czy nie powinnaś siedzieć w domu i popijać gorącą czekoladę, oglądając przy tym jakąś bajeczkę typu "Śpiąca Królewna"? - zapytał ironicznie, patrząc na Levy.
- To wcale nie było śmieszne! - skarciła go dziewczyna, marszcząc brwi.
- Nie miało być śmieszne. To była sama prawda i tylko prawda - odparł, śmiejąc się z reakcji Levy pod nosem.
- Właśnie widzę! - odwróciła się na pięcie, zamykając oczy.
Wiatr niewinnie bawił się jej niebieskimi kosmykami włosów. Poczuła, że ktoś za nią stoi. Odwróciła się. To nie był Gajeel. To był Zeref.
- Czas rozpocząć nową erę. Erę cierpienia i rozlewu krwi. Erę, w której zginie kilkaset tysięcy ludzi. Pozostawiam Tobie podjęcie decyzji... przyłączasz się do mnie lub giniesz - powiedział ze spokojem w głosie.
- Z-Zeref? - zająknęła się. Zaczęła szczypać się w ramię, po którym po chwili poleciała stróżka krwi.
- To jak będzie? - szepnął jej do ucha. Zimne dreszcze przeszły po jej ciele. - Zostaniesz moim osobistym szpiegiem?
Zerwała się z łóżka.
- To był tylko sen - odetchnęła z ulgą, przecierając czoło.
Sięgnęła po telefon leżący na stoliku nocnym. Wybrała numer do Lucy i zapytała, czy może się teraz z nią spotkać.
- Panie Jude! - wrzasnęła przeraźliwie pokojówka.
- Tato! - Lucy klęknęła przy Heartfilii i złapała go za rękę.
- Nie zasługuję na to, byś płakała z mojego powodu - powiedział ledwo słyszalnym głosem.
Puściła rękę ojca, wycierając łzy z policzków. Postarała uśmiechnąć się najszczerzej, jak potrafiła. Zamknął oczy, a jego klatka piersiowa przestała się unosić. W pomieszczeniu zapadła cisza. Słychać było jedynie łkanie dziewczyny, które roznosiło się echem.
- Lucy, wszystko będzie dobrze - powiedział Natsu, próbując pocieszyć przyjaciółkę.
- Każdy mi to powtarza. Dlaczego akurat "będzie dobrze"? Dlatego, że zawsze jest źle - wyprostowała się i przecierając oczy, wyszła z pomieszczenia.
- Nie rozumiem jej. Przecież jeszcze wczoraj go nienawidziła - zwrócił się Natsu do Happy'ego, zastanawiając się nad tym, o co właściwie chodzi Lucy.
- Natsu, Ty nie zrozumiesz - westchnął kotek, klepiąc przyjaciela po ramieniu. - Może byś ją jakoś pocieszył? - dodał, rumieniąc się.
- O co Ci chodzi? - odparł zdezorientowany chłopak.
- Po prostu do niej idź! - krzyknął zirytowany Happy, a Natsu posłusznie wyszedł za Lucy.
Erza od trzydziestu minut zajadała się ciastkami. W tamtym momencie (dosłownie) zabiłaby każdego, kto odważyłby się przerwać jej 'rozkosz'. Usłyszała walenie do drzwi jej mieszkania. Syknęła ze złości, wyklinając osobę stojącą na zewnątrz w myślach, jednak zignorowała to. Dalej zajadała się słodkościami, gdy nagle poczuła czyjąś obecność w pokoju. Odwróciła swój rozwścieczony wzrok. Ujrzała śmiejącego się pod nosem Graya.
- Oj, Erza, już nie wyglądasz korzystnie, a dalej objadasz się tymi kaloriami - westchnął, unikając wzroku przyjaciółki.
- Co masz na myśli, mówiąc "nie wyglądasz korzystnie"? - zapytała, odkładając na bok już prawie puste pudełko z ciastkami.
- Że tłuszczyk wychodzi Ci bokiem. Biodra się jakoś zaokrągliły... - zaczął mówić tak, jakby nie miał zamiaru kończyć tego zdania.
- Biodra się zaokrągliły, bo ja dojrzewam! - skarciła go, próbując opanować nerwy na wodzy.
- Mów co chcesz, ale widać, że zaokrągliły się aż za bardzo. Dostałem wia~- nim skończył się wypowiadać, Erza zwinnie na niego skoczyła. Spojrzał na nią ze wzrokiem szczeniaczka, licząc na jakąkolwiek litość z jej strony. Gdy zauważył, że nawet nie ma na to szans, wyślizgnął się z uścisku przyjaciółki i wybiegł z jej mieszkania. Dziewczyna z powrotem siadła przy stole i w dalszym ciągu zajadała się słodkościami.
Szedł ciemną uliczką Magnolii, niosąc w ręku teczkę z dokumentami. Wysunął jedną z kartek. Widniał na niej napis "Jellal Fernandes".
- Czas na spotkanie po latach, Jellal - wybełkotał pod nosem,. Przystanął na chwilę, po czym ruszył dalej, w stronę przystanku autobusowego.
---
sobota, 23 stycznia 2016
Rozdział 12 - Kim on jest?
Ośnieżone budynki, oszroniona trawa i zimny powiew wiatru idealnie komponowała się z okropnym humorem czarno-włosego chłopaka, którego dobrze znał prawie każdy człowiek. Zeref - samo imię wywoływało dreszcze u zwykłych ludzi, trzymających się z daleka od magii i innych absurdalnych według nich rzeczy. Chłopak szedł przez ulicę, zatrzymując się co chwilę i patrząc na radośnie biegające dzieci, za którymi wołają rodzice.
- Ten widok aż przyprawia mnie o mdłości... - pomyślał, wzdychając. - Ciekawe, co u Mavis? Może złożę jej wizytę? - zaśmiał się w myślach, uśmiechając pod nosem.
W końcu się zatrzymał, pod olbrzymim, dość starym budynku, który otoczony był wysokim płotem. Przy bramie stał ochroniarz, do którego podszedł Zeref.
- Dzień dobry! - rzekł mężczyzna, nie patrząc w oczy Zerefowi.
- Witam. Czy pozwoli mi pan wejść? - nie czekając na odpowiedź, chłopak delikatnie uchylił bramę, oczekując na reakcję ochroniarza.
- T-Tak - powiedział szybko. Nim się obejrzał, Zeref już był wewnątrz budynku. Westchnął cicho.
Przechodził długim korytarzem. Co chwilę, ludzie w ubraniach przypominających szpitalne wychodzili zza rogu. Doszedł pod drzwi, na których widniała tabliczka z napisem "Mavis Vermilion". Wszedł do środka bez pukania. Ujrzał leżącą w łóżku i patrzącą się w jeden punkt dziewczynę. Podszedł do niej, lekko się uśmiechając.
- Mavis, powiesz coś tym razem? - zapytał, siadając obok niej na łóżku.
- Krew... jest wszędzie... - szepnęła, łapiąc się za głowę. - To boli! - krzyknęła. Zaczęła płakać i szarpać się za włosy.
Zeref kliknął czerwony przycisk znajdujący się na ścianie obok jej łóżka. Zwiesił głowę, a jego oczy stały się ciemniejsze. Do pomieszczenia weszły dwie pielęgniarki, szybko podbiegając do łóżka dziewczyny. Próbowały ją uspokoić.
Kiedy w końcu leżała spokojnie, upewniły się, czy wszystko aby na pewno jest w porządku i wyszły.
- Mavis, przepraszam - wstał, dalej na nią patrząc. - Gdybym wtedy umiał bardziej opanować emocje...
- Zerefie! Nie rób tego! - krzyczała blond-włosa dziewczyna, biegnąc w kierunku chłopaka.
- Mavis, nie zbliżaj się - powiedział, nie patrząc jej w oczy.
- Proszę!! - dalej krzyczała, dalej biegła ile sił w nogach, gdy nagle przed jej oczami pojawił się szkarłatny kolor. Padła na piasek, ledwo żywa, dalej patrząc w stronę Zerefa. - Z-Zerefie.. - wymamrotała ostatkami sił.
Ktoś strzelił do niej z pistoletu. Nie, nie "ktoś". To Zeref, to on chciał zabić osobę, którą naprawdę kochał, i która również go kochała.
- Mavis.. - spojrzał na nią z przerażeniem. Zerwał się z miejsca i zaczął biec w jej stronę. - POMOCY! Mavis! - padł przy niej na kolana i wyjął telefon. Wykręcił numer do pogotowia ratunkowego. Wokół niego rozlewała się kałuża krwi. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam, nie umieraj! Musisz żyć! Tylko Ty jedyna chciałaś mi pomóc..
Człowiek, który leżał parę metrów dalej od Zerefa i Mavis, podniósł się na równe nogi i zaczął uciekać. Był to nie kto inny, tylko mężczyzna, który niegdyś porywał dziewczyny w jej wieku, po czym je gwałcił i sprzedawał - chyba, że któraś szczególnie mu się spodobała, wtedy ją sobie 'zostawiał'. Zwykle wybierał te z większymi krągłościami, ale nie tym razem. Mavis nie należała do tych, które były hojnie obdarowane przez matkę naturę, wręcz przeciwnie. Była ona drobna, ale jej twarz rzucała się w oczy.
- Zerefie, spokojnie, wiem, że to nie było specjalnie - szepnęła, mając zamknięte oczy. - Wybaczam Ci. Tylko obiecaj, że nie zrobisz niczego głupiego i będziesz żył jak normalny człowiek, do..brze? - mówiła coraz ciszej, aż w końcu całkowicie ucichła.
- Mavis, otwórz oczy! - nagle ujrzał światła karetki. - TUTAJ!! - krzyknął najgłośniej, jak potrafił.
Dziewczyna została przetransportowana do szpitala...
- Czekałam na Ciebie - z głębokich przemyśleń, wyrwał go ten ciepły głos, którego nie słyszał od dawna. - Wiedziałam, że przyjdziesz - mówiła przez łzy, uśmiechając się.
- Mavis.. - po jego policzku poleciała łza. - Pierwszy raz od dawna się odezwałaś - mocno uścisnął jej rękę.
- Tamtego dnia, kiedy chciałeś go zabić~-
- Nie żałuję. Ten skurczybyk powinien siedzieć w pudle, natomiast ja wylądowałem tam za niego! - przerwał jej, spuszczając głowę.
- Nie rozumiem Cię.. - odparła, starając się nie spotkać jego wzroku.
- Czas minął, Zerefie, pora na Ciebie - strażnik wszedł do pokoju, podchodząc do chłopaka. Nastolatek posłusznie wyszedł.
Wstała, ocierając zaczerwienione od łez powieki. Ponownie się dokładnie rozejrzała. Skojarzyła, którędy należy iść, by dotrzeć do centrum. Poszła drogą, którą uważała za słuszną. Jak się okazało, wcale nie była daleko od centrum Magnolii, to jedynie 20 minut pieszo. Nie wiedziała, gdzie teraz powinna iść, by być bezpieczną. Ktoś znowu chciał ją dopaść. Chyba nigdy nie zazna spokojnego, beztroskiego życia bez żadnych zmartwień, poza "Mam wypić kawę czy herbatę?". Ujrzała Natsu idącego gdzieś razem z Happym. Podbiegła do nich, czując się trochę bezpieczniej.
- Natsu! - stała tuż przed nim, lekko sapiąc.
- Co się stało? Myślałem, że miałaś się spotkać z dziewczynami - rzekł lekko zdziwiony, drapiąc się po głowie.
- Ojciec chce, żebym wyszła za nijakiego 'Stinga'.. Przed chwilą mnie porwano, musimy stąd iść, jesteśmy na widoku - pociągnęła go za rękaw w stronę jego mieszkania.
- Czyli ojciec nie dał Ci spokoju? Co za uparty gbur. PRAWIE równa się z Grayem - skrzyżował ręce, a Happy tylko przytaknął.
- Pff, już dawno przewyższył Gray'a - zaśmiała się Lucy.
- Niech Ci będzie, możesz zostać u mnie - Natsu otworzył drzwi od swojego domu.
- Dziękuję. Wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć - weszła do środka. Usadowiła się na fotelu, włączyła telewizor, i starała się zachowywać tak, jak Natsu zachowuje się u niej.
- Czy mi się wydaje, czy próbujesz mnie naśladować? - podszedł do niej z podejrzliwą miną.
- Niee, tylko Ci się wydaje - odparła, wlepiając wzrok w telewizor.
- I tak wiem swoje! - krzyknął, kierując się w stronę kuchni.
- Aye - przytaknął Happy, siadając na lewym ramieniu Lucy.
Zapadł wieczór. Wieczór, w którym miało stać się coś strasznego...
Siedział wygodnie w swoim fotelu, przeglądając stare dokumenty. Natrafił na kartkę papieru z napisem "Zeref". Nie potrafił rozczytać nazwiska, bo było jakby specjalnie rozmazane.
- Znowu się spotykamy, Jude - usłyszał przerażający głos za sobą. Przez Heartfilię przeszły ciarki.
- Czego tutaj chcesz? - zapytał, odwracając się. Wnet przeszył go przerażający ból i jedyne, co mógł dostrzec, to szkarłatny kolor tuż przed jego oczami.
- Widzimy się po drugiej stronie - rzucił, wychodząc z pomieszczenia. Zamknął je na klucz, upewniając się, że nikt nie pomoże mężczyźnie.
---
sobota, 16 stycznia 2016
Rozdział 11 - "Dziewczyna o dobrym sercu"
Usłyszała, że jej telefon wibruje. Wyjęła go i przeczytała chwilę temu otrzymaną wiadomość:
Od: NieznanyOdwróć się...
Wystraszyła się. Bała się odwrócić, ale na myśl przyszła jej Levy, dla której jest wzorem. Zmarszczyła brwi, po czym szybko spojrzała się do tyłu. Zamarła przez to, co zobaczyła...
Wszystko było zamrożone. Ludzie, od których przedtem tętniło życiem, po prostu się nie ruszali. Całe miasto, a nawet powietrze przybrało szkarłatny kolor.
- Panienka Lucy pójdzie ze mną, czy powinienem zrobić coś tym biednym ludziom? - mężczyzna, który był odpowiedzialny za całe zdarzenie, wskazał na zwykłych przechodni. Przez głowę dziewczyny przebiegło tysiąc myśli. Nie wiedziała, co robić. Uciekać? A może walczyć?
- Nie krzywdź ich! - tajemniczy mężczyzna zaczął podchodzić do blondynki.
Miał kruczoczarne włosy związane w kucyka, oraz czerwone oczy. Był dobrze zbudowany i wysoki. Podszedł na tyle blisko, aby nastolatka mogła poczuć jego oddech na swojej szyi. Złapał ją za ramię i wrzucił siłą do jednego z samochodów, po czym szybko odjechał, a otoczenie wróciło do normy.
Dojechali do drewnianej, ubogiej chatki, na uboczach Magnolii, a może i poza nią. Wnętrze było jednak urządzone w nowoczesnym stylu. Głównie czarno-biała kolorystyka w nim panowała.
- Musisz na kogoś tu zaczekać - pchnął ją w stronę sypialni i zamknął drzwi. - Najlepiej, to się przebierz - powiedział na tyle głośno, by usłyszała to zza drzwi.
Pokój był stosunkowo mały. Podwójne łóżko zajęło większość przestrzeni, ale znajdowało się w nim też biurko, telewizor i biblioteczka.
Na krześle zauważyła piękną, błękitną sukienkę z falbankami, lekko połyskującą się. Nie miała wyboru, musiała posłuchać porywacza i się przebrać.
Już gotowa, stanęła przed lustrem. Zaczęła się chwiać, aż w końcu upadła na podłogę.
Czy nazwisko Heartfilia będzie mnie prześladować do końca życia? A może chodzi o coś zupełnie innego?, myślała, bez chwili wytchnienia. Usłyszała, że ktoś przekręca zamek w drzwiach. Do pomieszczenia wszedł blondwłosy, bardzo przystojny chłopak, z ciemnoniebieskimi oczami.
- Nazywasz się Lucy, prawda? - usiadł obok niej.
Dziewczyna nie odpowiedziała, jedynie kiwnęła głową.
- Tak wiele o Tobie słyszałem od Jude. Jesteś jeszcze piękniejsza, niż sobie wyobrażałem - delikatnie ją objął.
Lucy dalej milczała. Zwiesiła głowę, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
- Rogue nie był delikatny, prawda? - zapytał Sting, patrząc na dziewczynę.
- Odsuń się - szepnęła Lucy, licząc na to, że ktokolwiek jej pomoże. To się stało znowu. Była bezsilna. Wszyscy dookoła ją krzywdzili, jakby nie chcieli pozwolić na to, by przestała myśleć, a zaczęła działać.
- Wybacz - szybko wstał, wyciągając w jej stronę rękę. - Nazywam się Sting. Nasi ojcowie od dawna planują nasze małżeństwo.
- Ja... nie chcę wychodzić za mąż - spojrzała na niego, wzrokiem pełnym pogardy, jakim chciałaby spojrzeć w tym momencie na ojca.
- Nie od razu, ale tuż po zakończeniu szkoły - wyszedł z pomieszczenia, nie zamykając drzwi na klucz.
Nastolatka odczekała chwilę, mając nadzieję, że chłopak odejdzie na tyle daleko, by szansa ucieczki stała się prawdą. Zerwała się z miejsca i delikatnie uchyliła drzwi...
...
- Chyba jej nie ma w domu - Natsu, który miał zamiar wejść przez okno do domu Lucy, zauważył, iż jest ono zamknięte.
- Spróbuj wejść drzwiami, jak cywilizowany człowiek - Happy westchnął. - Tracę wiarę w ludzkość...
- Ale to jest za mało popisowe! - stwierdził różowo-włosy, zastanawiając się, co począć.
- N-N-Natsu... Ty... Myślisz...? - zapytał zdziwiony Exceed.
- Co w tym dziwnego? - chłopak nie rozumiał zdziwienia swojego małego towarzysza.
- Ech, nic, nie ważne - kotek chciał wybrnąć z tej rozmowy i jak najszybciej zobaczyć się z Lucy.
- Natsu, Happy? - usłyszeli dziewczęcy głos, który znali bardzo dobrze. Odwrócili się. Za nimi stała Lisanna. Dziewczyna, z którą dawniej spędzali każdą wolną chwilę - do czasu.
- Lisanna, przyszłaś do Lucy? - zapytał zdziwiony Natsu, drapiąc się po głowie.
- Nie, prawdę mówiąc, to nawet nie wiedziałam, że tutaj mieszka - uśmiechnęła się delikatnie, a jej białymi włosami delikatnie bawił się wiatr. - Chciałam spotkać się z dziewczynami w kawiarni, Lucy już tam pewnie jest. Taki damski wypad do miasta.
- Wszystkie dziewczyny z klasy? - Happy włączył się do rozmowy.
- Tak. Cóż, muszę lecieć, ale... nawet nie ważcie się mnie śledzić! - zaśmiała się i zaczęła kierować w stronę umówionego miejsca.
- Natsu, myślisz o tym samym, co ja? - Exceed spojrzał na nastolatka.
- Tak... Musimy za nią pójść! Zawsze byłem ciekawy tego, o czym plotkują dziewczyny! - radośnie pobiegli za Lisanną, licząc na to, że ich nie zauważy.
Lisanna była blisko wyznaczonego miejsca, gdy nagle zaczepili ją jacyś mężczyźni. Jeden z nich zaczął szarpać ją za ramiona, a drugi śmiał się z jej wystraszonej miny. Natsu, widząc, że dziewczyna jest w niebezpieczeństwie, nie mógł bezczynnie się wpatrywać. Natychmiast wybiegł ze swojej "kryjówki" i pobiegł w jej kierunku.
- Jakiś problem? - zapytał dwóch chłopaków.
- Nie, wrzuć na luz - natychmiast puścił dziewczynę, po czym obydwoje się oddalili.
- Dziękuję - rzekła Lisanna, spoglądając na Natsu. Zbliżyła się, dzieliło ich zaledwie parę milimetrów. Złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. Stał jak wryty, kompletnie nie spodziewał się takiego gestu z jej strony. Widać było, że ona go kocha, ale czy on to odwzajemniał?
... wyszła z pomieszczenia. Znajdowała się w salonie. Rozejrzała się dokładnie, poszukując wyjścia. Gdy kątem oka zauważyła wielkie drzwi wyjściowe, natychmiast do nich podbiegła. Były zamknięte, ale okno obok otwarte. Nie zastanawiając się, weszła na parapet, po czym wyskoczyła z parteru. Nie znała tej ulicy, ale zobaczyła, iż niedaleko jest przystanek autobusowy. Nie miała też przy sobie pieniędzy, jedynie rozładowany telefon. Zapytała jednego z przechodni, na jakiej dokładnie ulicy się znajduje.
- Trzeba będzie jakoś wrócić do domu - westchnęła. - Od dawna nie spędzałam czasu z Natsu... Może znalazł sobie dziewczynę? - zaśmiała się. - Ale... dlaczego to z takim trudem przechodzi mi przez gardło? Jestem beznadziejna - nagle się zatrzymała. Poczuła, że coś jest nie tak. Odwróciła się. Za nią nikogo nie było. Wydaje mi się..., pomyślała. Nagle, ktoś złapał ją za szyję i mocno zacisnął ręce. Zaczęła się dusić, oczy jej łzawiły. Musiała coś zrobić. Kopnęła napastnika w 'czułe miejsce'. Była w szoku. Jak wiele razy będzie musiała cierpieć?
- Uciekłam od ojca, pewnie o tym wiesz - dziewczyna spuściła głowę, nie patrząc w oczy człowiekowi.
- Ja.. ja nigdy tyle nie znaczyłem dla nikogo, co Ty znaczysz dla niego - czarnowłosy chłopak spojrzał na Lucy, opuszczając bezsilnie ręce ku ziemi.
- Nie, to nieprawda, dobrze o tym wiesz. Dla niej byłeś najważniejszy - Heartfilia próbowała złapać kontakt wzrokowy z Zerefem.
- Mówisz o sobie w trzeciej osobie? Dziwaczka - stuknął ją w głowę.
- Nie, nie mówię teraz o sobie - złapała się za bolący punkt. - Chodziło mi o.. Mavis. Ani razy nie przyszedłeś jej odwiedzić wtedy, kiedy przez Ciebie prawie umarła..
Zeref szyderczo się uśmiechnął, a czarne kosmyki włosów zasłoniły mu oczy.
- Chciała, bym się zmienił. Bym stał się dobrym człowiekiem. Prawie jej się udało mnie zmienić, więc musiałem się jej pozbyć - wiatr bawił się jego włosami, podczas gdy on patrzył na granatową barwę wieczornego niebo. - Dobrze mi być tym, kim jestem. Może i jestem psychiczny, może i ludzie boją się wymówić same moje imię, ale naprawdę kocham cierpienie innych.
- Nie pozbyłeś się jej do końca. Ona wciąż żyje, zdajesz sobie z tego sprawę. Jak się miewasz? - zapytała, ignorując wypowiedź Zerefa.
- Ty... pytasz się o samopoczucie człowieka, który chwilę temu chciał Cię zabić? - Zeref nie spodziewał się takiej reakcji. Liczył na jakąś obelgę ze strony dziewczyny.
- Na to wygląda - zaśmiała się. - Wiesz.. znajduję się teraz w beznadziejnej sytuacji, muszę iść. Pogadamy kiedy indziej!
- Co robisz w tej części miasta o tej po~- nie zdążył dokończyć pytania, ponieważ blondynka już sobie poszła. Westchnął. - Energiczna jak zawsze...
Zsunęła się po ścianie, zakrywając dłońmi twarz. Wrócił... on wrócił, powtarzając sobie te słowa w myślach, bała się. Zeref to chory psychicznie człowiek, pragnący jedynie cierpienia drugiej osoby. Przynajmniej takie mniemanie miała o nim Lucy.
Rok 2019, plaża, godzina 19
- Zerefie! Nie rób tego! - krzyczała blond-włosa dziewczyna, biegnąc w kierunku chłopaka.
- Mavis, nie zbliżaj się - powiedział, nie patrząc jej w oczy.
- Proszę!! - dalej krzyczała, dalej biegła ile sił w nogach, gdy nagle przed jej oczami pojawił się szkarłatny kolor. Padła na piasek, ledwo żywa, dalej patrząc w stronę Zerefa. - Z-Zerefie.. - wymamrotała ostatkami sił.
Ktoś strzelił do niej z pistoletu. Nie, nie "ktoś". To Zeref, to on chciał zabić osobę, którą naprawdę kochał, i która również go kochała.
- Mavis.. - spojrzał na nią z przerażeniem. Zerwał się z miejsca i zaczął biec w jej stronę. - POMOCY! Mavis! - padł przy niej na kolana i wyjął telefon. Wykręcił numer do pogotowia ratunkowego. Wokół niego rozlewała się kałuża krwi. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam, nie umieraj! Musisz żyć! Tylko Ty jedyna chciałaś mi pomóc..
Szpital
Dzisiaj też nie przyszedł. Jutro przyjdzie, prawda?, myślała Mavis, leżąc w szpitalnym łóżku i patrząc się w jeden punkt.
- Mavis! - przyjaciółka dziewczyny wbiegła do sali. - Nie musisz się bać, tutaj nic Ci nie grozi - usiadła obok niej na fotelu i złapała ją za rękę.
- Nie boję się. On nie chciał mi zrobić krzywdy. On potrzebuje pomocy - zaczęła płakać. - Ja nie potrafiłam mu pomóc - płakała coraz bardziej i coraz głośniej. Chciała jeszcze jeden, jedyny raz zobaczyć uśmiech chłopaka, którego pokochała całym sercem. Nie liczyło się to, że jest chory. Chciała być przy nim, wspierać go z całych sił. Codziennie razem się uśmiechać, rumienić, przytulać, móc na siebie liczyć. - Lucy, proszę, zostaw mnie samą.
- Jakiś problem? - zapytał dwóch chłopaków.
- Nie, wrzuć na luz - natychmiast puścił dziewczynę, po czym obydwoje się oddalili.
- Dziękuję - rzekła Lisanna, spoglądając na Natsu. Zbliżyła się, dzieliło ich zaledwie parę milimetrów. Złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. Stał jak wryty, kompletnie nie spodziewał się takiego gestu z jej strony. Widać było, że ona go kocha, ale czy on to odwzajemniał?
...
... wyszła z pomieszczenia. Znajdowała się w salonie. Rozejrzała się dokładnie, poszukując wyjścia. Gdy kątem oka zauważyła wielkie drzwi wyjściowe, natychmiast do nich podbiegła. Były zamknięte, ale okno obok otwarte. Nie zastanawiając się, weszła na parapet, po czym wyskoczyła z parteru. Nie znała tej ulicy, ale zobaczyła, iż niedaleko jest przystanek autobusowy. Nie miała też przy sobie pieniędzy, jedynie rozładowany telefon. Zapytała jednego z przechodni, na jakiej dokładnie ulicy się znajduje.
- Trzeba będzie jakoś wrócić do domu - westchnęła. - Od dawna nie spędzałam czasu z Natsu... Może znalazł sobie dziewczynę? - zaśmiała się. - Ale... dlaczego to z takim trudem przechodzi mi przez gardło? Jestem beznadziejna - nagle się zatrzymała. Poczuła, że coś jest nie tak. Odwróciła się. Za nią nikogo nie było. Wydaje mi się..., pomyślała. Nagle, ktoś złapał ją za szyję i mocno zacisnął ręce. Zaczęła się dusić, oczy jej łzawiły. Musiała coś zrobić. Kopnęła napastnika w 'czułe miejsce'. Była w szoku. Jak wiele razy będzie musiała cierpieć?
- Uciekłam od ojca, pewnie o tym wiesz - dziewczyna spuściła głowę, nie patrząc w oczy człowiekowi.
- Ja.. ja nigdy tyle nie znaczyłem dla nikogo, co Ty znaczysz dla niego - czarnowłosy chłopak spojrzał na Lucy, opuszczając bezsilnie ręce ku ziemi.
- Nie, to nieprawda, dobrze o tym wiesz. Dla niej byłeś najważniejszy - Heartfilia próbowała złapać kontakt wzrokowy z Zerefem.
- Mówisz o sobie w trzeciej osobie? Dziwaczka - stuknął ją w głowę.
- Nie, nie mówię teraz o sobie - złapała się za bolący punkt. - Chodziło mi o.. Mavis. Ani razy nie przyszedłeś jej odwiedzić wtedy, kiedy przez Ciebie prawie umarła..
Zeref szyderczo się uśmiechnął, a czarne kosmyki włosów zasłoniły mu oczy.
- Chciała, bym się zmienił. Bym stał się dobrym człowiekiem. Prawie jej się udało mnie zmienić, więc musiałem się jej pozbyć - wiatr bawił się jego włosami, podczas gdy on patrzył na granatową barwę wieczornego niebo. - Dobrze mi być tym, kim jestem. Może i jestem psychiczny, może i ludzie boją się wymówić same moje imię, ale naprawdę kocham cierpienie innych.
- Nie pozbyłeś się jej do końca. Ona wciąż żyje, zdajesz sobie z tego sprawę. Jak się miewasz? - zapytała, ignorując wypowiedź Zerefa.
- Ty... pytasz się o samopoczucie człowieka, który chwilę temu chciał Cię zabić? - Zeref nie spodziewał się takiej reakcji. Liczył na jakąś obelgę ze strony dziewczyny.
- Na to wygląda - zaśmiała się. - Wiesz.. znajduję się teraz w beznadziejnej sytuacji, muszę iść. Pogadamy kiedy indziej!
- Co robisz w tej części miasta o tej po~- nie zdążył dokończyć pytania, ponieważ blondynka już sobie poszła. Westchnął. - Energiczna jak zawsze...
Zsunęła się po ścianie, zakrywając dłońmi twarz. Wrócił... on wrócił, powtarzając sobie te słowa w myślach, bała się. Zeref to chory psychicznie człowiek, pragnący jedynie cierpienia drugiej osoby. Przynajmniej takie mniemanie miała o nim Lucy.
Rok 2019, plaża, godzina 19
- Zerefie! Nie rób tego! - krzyczała blond-włosa dziewczyna, biegnąc w kierunku chłopaka.
- Mavis, nie zbliżaj się - powiedział, nie patrząc jej w oczy.
- Proszę!! - dalej krzyczała, dalej biegła ile sił w nogach, gdy nagle przed jej oczami pojawił się szkarłatny kolor. Padła na piasek, ledwo żywa, dalej patrząc w stronę Zerefa. - Z-Zerefie.. - wymamrotała ostatkami sił.
Ktoś strzelił do niej z pistoletu. Nie, nie "ktoś". To Zeref, to on chciał zabić osobę, którą naprawdę kochał, i która również go kochała.
- Mavis.. - spojrzał na nią z przerażeniem. Zerwał się z miejsca i zaczął biec w jej stronę. - POMOCY! Mavis! - padł przy niej na kolana i wyjął telefon. Wykręcił numer do pogotowia ratunkowego. Wokół niego rozlewała się kałuża krwi. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam, nie umieraj! Musisz żyć! Tylko Ty jedyna chciałaś mi pomóc..
Szpital
Dzisiaj też nie przyszedł. Jutro przyjdzie, prawda?, myślała Mavis, leżąc w szpitalnym łóżku i patrząc się w jeden punkt.
- Mavis! - przyjaciółka dziewczyny wbiegła do sali. - Nie musisz się bać, tutaj nic Ci nie grozi - usiadła obok niej na fotelu i złapała ją za rękę.
- Nie boję się. On nie chciał mi zrobić krzywdy. On potrzebuje pomocy - zaczęła płakać. - Ja nie potrafiłam mu pomóc - płakała coraz bardziej i coraz głośniej. Chciała jeszcze jeden, jedyny raz zobaczyć uśmiech chłopaka, którego pokochała całym sercem. Nie liczyło się to, że jest chory. Chciała być przy nim, wspierać go z całych sił. Codziennie razem się uśmiechać, rumienić, przytulać, móc na siebie liczyć. - Lucy, proszę, zostaw mnie samą.
---
sobota, 9 stycznia 2016
Rozdział 10 - "Nieznany"
Stała pod rezydencją, zaciskając mocno pięści. Wzięła głęboki oddech, otwierając drzwi, i wypuściła powietrze. Weszła po schodach, rozglądając się wokół.
- Panienka Lucy! Co panienka tutaj robi? - jedna z kobiet pracujących dla Jude, nie mogła uwierzyć własnym oczom, widząc Lucy.
- Czy zastałam ojca? - zapytała, ignorując pytanie służącej.
- Nie, pojechał na jakieś spotkanie w interesach - w oczach kobiety nie można było dostrzec dawnej radości, nie było w nich dawnej chęci do życia.
- Rozumiem... Kiedy wróci? - Lucy nie chciała się tak łatwo poddać. Przyjechała, by raz na zawsze załatwić tą sprawę i wrócić do domu.
- Nie ma go już od godziny, więc powinien niedługo wrócić. Tymczasem, możesz na niego poczekać w gabinecie. Na pewno się ucieszy, widząc cór-
- Ucieszy? Bo pomyśli, że wróciłam i zgodzę się wyjść za mąż? Śmiechu warte. - parsknęła blondynka, patrząc się w podłogę.
- Lucy? - usłyszała głos, którego niegdyś się panicznie bała i od którego niegdyś chciała uciec. Odwróciła się na pięcie i spojrzała na ojca ze zgrozą w oczach.
- Witaj, "tatusiu". Chcę Ci coś oznajmić. Czy raczysz mnie wysłuchać? - zapytała ironicznie, marszcząc brwi.
- Nie przy służbie, niewychowana dziewucho! - szarpnął ją za ramię, pociągając do gabinetu.
Usiadła w fotelu, naprzeciw biurka swojego ojca. On usiadł przy biurku. Zapadła chwila ciszy, którą bardzo szybko przerwała dziewczyna.
- Mam już dosyć Twoich durnych zagrywek! Przestań mnie w końcu męczyć, daj mi żyć! Nie wyjdę za mąż, chociażby z powodu, iż mam 16 lat, nie rozumiesz?! - nie mogła powstrzymać tak długo kryjącej w sobie złości. Chciała powiedzieć mu, co o nim myśli i jak najszybciej wyjść, ale oczekiwała reakcji po słowach, które przed chwilą powiedziała.
- To nie są żadne "durne zagrywki", tylko szansa na wspaniały interes. Rodzina Heartfilia zostałaby najbogatszą w kraju, a przez Twoje widzimisię ta wielka szansa może przepaść! - również krzycząc, spojrzał w oczy swojej córce.
- To moje widzimisię? To Ty chcesz mnie zmusić do ślubu. Chcesz, bym wyszła za mąż za kogoś, kogo nie znam i nie kocham, byś Ty dostał kupę pieniędzy i został w tej norze do końca swoich dni! Ja nie mam takiej wizji przyszłości, chcę korzystać z życia i poślubić kogoś, kogo kocham - mówiła coraz ciszej, aż w końcu wstała i chwyciła torbę. - Daj mi w końcu spokój, jeśli zależało Ci na mamie i zależy Ci na mnie - swojej własnej córce. - na ostatnie słowa wypowiedziane przez Lucy, Jude zdjął okulary, zakrywając dłonią twarz.
- Myślisz, że nie cieszyłem się, kiedy przyszłaś na świat? Ja... kocham was obie i chcę dla Ciebie jak najlepiej, tu nie liczy się tylko ten cholerny interes... po prostu nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli. Myśli, że zależy mi jeszcze na kimś i mam dla kogo żyć, ale wszystko zaprzepaściłem, traktując was obie jak szmaty - nastolatka zdążyła wyjść z pomieszczenia w trakcie wypowiedzi ojca. - Przepraszam... - szepnął do siebie, wstając od biurka. - Lucy, naprawdę przepraszam, ale chcę dla Ciebie jak najlepiej.
Padła na łóżko, a jej niebieskie kosmyki włosów zakryły jej zapłakane oczy. Chciała odizolować się od problemów, lecz nie mogła, to nie było takie łatwe. Mózg chciał, ale serce nie mogło tak po prostu zapomnieć.
- Na co ja liczę? Tak jest co roku. Nigdy nie spędziłam Wigilii z rodzicami. W zasadzie, to Sylwestra i nowego roku również. Z świętami Wielkanocnymi jest tak samo. Lany poniedziałek, tłusty czwartek... nawet nie obchodzę tych świąt. Jedynie w moje urodziny są w domu, chociaż i tak nie robię nic innego, poza zdmuchnięciem świeczki - leżąc, i prowadząc rozmowę z samą sobą, usłyszała pukanie do drzwi.
Wstała, ocierając policzek i poczłapała do wejścia. W progu stała jej przyjaciółka - Lucy, która przed chwilą wróciła z rodzinnego miasta.
- Mogę wejść? - zapytała. Nie czekając na odpowiedź, weszła do środka i zdjęła buty.
- Lu-chan, coś się stało? - zaczęła Levy, widząc, że coś jest nie tak. Potrafiła się poznać, ponieważ oczy Lucy zwykle świeciły radością, a nie pustką i... strachem. W oczach Lucy dało się wyczytać dwa słowa, których dotychczas bała się powiedzieć. Jej oczy mówiły "boję się", głośno i wyraźnie.
- Mogłabym zapytać o to samo... - torba wypadła jej z rąk. Nogi były obezwładnione, nie potrafiła panować nad własnym ciałem. Chwiejąc się, padła na kolana i schyliła głowę. - Kiedy byłam mała, kochałam ojca, pomimo tego, że był taki oschły i trzymał dystans. Teraz już wiem, dlaczego. Bał się do mnie zbliżyć, bo jeśli zbliżyłby się zbyt bardzo, nie potrafiłby wydać mnie za mąż bez mojej zgody... Pokochałby mnie.
- Bał się Ciebie pokochać? - Levy usiadła na podłodze, obok Lucy. - To jego strata. Ma wspaniałą córkę z wielkimi ambicjami, młodą, piękną, która swoim promiennym uśmiechem potrafi pocieszyć zapewne wielu ludzi, a przykładem jestem ja. Patrząc na Twój uśmiech, zawsze potrafiłam sobie radzić, ale teraz... teraz to wszystko przepadło. Za dwa lata będę pełnoletnia... Moi rodzice nie chcą spędzić ze mną Wigilii, a zostało nam tak mało czasu. Nie chcą nadrobić tych straconych szesnastu lat... - mocno zacisnęła pięści, po czym je rozluźniła i przyłożyła dłonie do twarzy. - Te ich ciągłe wymówki znam na pamięć.
Mocno zdziwiona Lucy, spojrzała swojej przyjaciółce w oczy. To musiało być dla niej ciężkie. Nigdy nie usłyszała od niej tak szczerego wyznania, więc teraz musiała pomóc. Mocno przytuliła Levy, cicho szepcząc "Ja się nie odwrócę. Postaram się zachować ten promienny uśmiech, byś Ty mogła dać sobie radę."
- Hmm, to już 23 grudnia, co? Jutro Wigilia.. W zasadzie, to nigdy nie biorę pod uwagę świąt - zajadając się piernikami, wielka miłośniczka słodyczy - Erza, rozmawiała przez telefon z Gray'em. - Święta, święta i po świętach. To tak szybko mija, a tak wiele przy tym zachodu - dalej jedząc pierniki, zauważyła przez okno Natsu, trzymającego coś w kieszeni. - Gray, kiedy ostatnio widziałeś naszego mądrego przyjaciela? - zapytała podejrzliwym tonem głosu, z lekkim uśmiechem na ustach.
- W zasadzie, to wczoraj, podczas Wigilii klasowej - z telefonu zabrzmiał zirytowany głos Gray'a. - Wiesz... mogłabyś zadzwonić do jakiejś przyjaciółki, czy coś.
- Oj, dobra~. Dziewczyny mają swoje sprawy na głowie, nie chcę im przeszkadzać - położyła telefon na stoliku, włączając głośnik.
- A ja to nie mam?! - krzyknął, coraz bardziej zirytowany postawą przyjaciółki Gray.
- A kiedy ostatnio widziałeś się z Natsu poza szkołą? - zadała kolejne pytanie, wpatrując się przez okno w przyjaciela.
- W sobotę - odpowiedział krótko Gray.
- On coś szykuje... To widać!
- Ech, Erza, muszę spadać. Właśnie przyjechała do mnie rodzina zza granicy... - szybko się rozłączył.
- Gray, nie ujdzie Ci to na sucho...
24 grudnia 2023
Już z samego rana, blondynka wstała z zamiarem obudzenia swojej przyjaciółki. Niestety, przypomniała jej się okrutna prawda, która rozwiała jej zamiary. Juvia wyjechała, nie wiadomo, czy w ogóle kiedyś wróci. Położyła się z powrotem do łóżka, zakrywając kołdrą. Wtem usłyszała pukanie do drzwi. Bardzo wyraźne, wręcz walenie.
- Nawet w Wigilię nie dadzą spokoju... - przeklinając w myślach tych, którzy właśnie walą do jej drzwi, szybko poszła, by otworzyć.
- No, Lu-chan, dzisiaj Wigilia! - gromada, która stała przed drzwiami, wparowała do środka bez jakiejkolwiek zgody blondynki, a byli to Levy, Natsu, Happy, Erza i Cana.
Padła na kolana, łapiąc się na głowę i cicho szepcząc "Ratunku".
- Jejuu, same problemy z wami.. - westchnęła, podnosząc się z zimnego podłoża i przyglądając piątce przyjaciół.
- Lu-chan, upieczemy pierniczki? - zapytała Levy z iskrami w oczach. Ostatnio piekła je bardzo dawno temu, jak jeszcze jej ciocia żyła.
- Tia, jeśli Ci na tym zależy - odpowiedziała blondynka, powoli oswajając się z myślą, że dzisiaj nie odpocznie.
- W zasadzie, to wszystko na Wigilię ugotowałam razem z Juvią trzy dni temu - podrapała się po głowie.
- Trzy dni temu? Tak wcześnie? - zdziwiona Erza, widząc zakłopotanie Lucy, cicho westchnęła.
- Darmowe żarło! Mi pasi - wtrącił się wcześniej milczący Natsu.
- Levy-chan, idziemy piec pierniczki? - blondynka uśmiechnęła się, łapiąc przy tym Levy za rękę i prowadząc w stronę kuchni.
- T-Tak! - nastolatce przypomniało się to, że zwierzyła się Lucy ze swoich problemów, a ona teraz stara się zrobić wszystko, by pomóc. - Dziękuję... - cicho szepnęła.
Nadchodził Sylwester. Długo oczekiwany Sylwester, ponieważ cała klasa 1A miała zamiar spędzić go razem.
Lucy wstała wcześnie rano, wykonując swoją poranną rutynę, jak co dzień. Na biegu wyszła z domu. Widać było, iż się gdzieś spieszy. Usłyszała, że jej telefon wibruje. Wyjęła go i przeczytała chwilę temu otrzymaną wiadomość:
Od: Nieznany
Odwróć się...
Wystraszyła się. Bała się odwrócić, ale na myśl przyszła jej Levy, dla której jest wzorem. Zmarszczyła brwi, po czym szybko spojrzała do tyłu. Zamarła przez to, co zobaczyła...
- Panienka Lucy! Co panienka tutaj robi? - jedna z kobiet pracujących dla Jude, nie mogła uwierzyć własnym oczom, widząc Lucy.
- Czy zastałam ojca? - zapytała, ignorując pytanie służącej.
- Nie, pojechał na jakieś spotkanie w interesach - w oczach kobiety nie można było dostrzec dawnej radości, nie było w nich dawnej chęci do życia.
- Rozumiem... Kiedy wróci? - Lucy nie chciała się tak łatwo poddać. Przyjechała, by raz na zawsze załatwić tą sprawę i wrócić do domu.
- Nie ma go już od godziny, więc powinien niedługo wrócić. Tymczasem, możesz na niego poczekać w gabinecie. Na pewno się ucieszy, widząc cór-
- Ucieszy? Bo pomyśli, że wróciłam i zgodzę się wyjść za mąż? Śmiechu warte. - parsknęła blondynka, patrząc się w podłogę.
- Lucy? - usłyszała głos, którego niegdyś się panicznie bała i od którego niegdyś chciała uciec. Odwróciła się na pięcie i spojrzała na ojca ze zgrozą w oczach.
- Witaj, "tatusiu". Chcę Ci coś oznajmić. Czy raczysz mnie wysłuchać? - zapytała ironicznie, marszcząc brwi.
- Nie przy służbie, niewychowana dziewucho! - szarpnął ją za ramię, pociągając do gabinetu.
Usiadła w fotelu, naprzeciw biurka swojego ojca. On usiadł przy biurku. Zapadła chwila ciszy, którą bardzo szybko przerwała dziewczyna.
- Mam już dosyć Twoich durnych zagrywek! Przestań mnie w końcu męczyć, daj mi żyć! Nie wyjdę za mąż, chociażby z powodu, iż mam 16 lat, nie rozumiesz?! - nie mogła powstrzymać tak długo kryjącej w sobie złości. Chciała powiedzieć mu, co o nim myśli i jak najszybciej wyjść, ale oczekiwała reakcji po słowach, które przed chwilą powiedziała.
- To nie są żadne "durne zagrywki", tylko szansa na wspaniały interes. Rodzina Heartfilia zostałaby najbogatszą w kraju, a przez Twoje widzimisię ta wielka szansa może przepaść! - również krzycząc, spojrzał w oczy swojej córce.
- To moje widzimisię? To Ty chcesz mnie zmusić do ślubu. Chcesz, bym wyszła za mąż za kogoś, kogo nie znam i nie kocham, byś Ty dostał kupę pieniędzy i został w tej norze do końca swoich dni! Ja nie mam takiej wizji przyszłości, chcę korzystać z życia i poślubić kogoś, kogo kocham - mówiła coraz ciszej, aż w końcu wstała i chwyciła torbę. - Daj mi w końcu spokój, jeśli zależało Ci na mamie i zależy Ci na mnie - swojej własnej córce. - na ostatnie słowa wypowiedziane przez Lucy, Jude zdjął okulary, zakrywając dłonią twarz.
- Myślisz, że nie cieszyłem się, kiedy przyszłaś na świat? Ja... kocham was obie i chcę dla Ciebie jak najlepiej, tu nie liczy się tylko ten cholerny interes... po prostu nie chciałem dopuścić do siebie tej myśli. Myśli, że zależy mi jeszcze na kimś i mam dla kogo żyć, ale wszystko zaprzepaściłem, traktując was obie jak szmaty - nastolatka zdążyła wyjść z pomieszczenia w trakcie wypowiedzi ojca. - Przepraszam... - szepnął do siebie, wstając od biurka. - Lucy, naprawdę przepraszam, ale chcę dla Ciebie jak najlepiej.
Padła na łóżko, a jej niebieskie kosmyki włosów zakryły jej zapłakane oczy. Chciała odizolować się od problemów, lecz nie mogła, to nie było takie łatwe. Mózg chciał, ale serce nie mogło tak po prostu zapomnieć.
- Na co ja liczę? Tak jest co roku. Nigdy nie spędziłam Wigilii z rodzicami. W zasadzie, to Sylwestra i nowego roku również. Z świętami Wielkanocnymi jest tak samo. Lany poniedziałek, tłusty czwartek... nawet nie obchodzę tych świąt. Jedynie w moje urodziny są w domu, chociaż i tak nie robię nic innego, poza zdmuchnięciem świeczki - leżąc, i prowadząc rozmowę z samą sobą, usłyszała pukanie do drzwi.
Wstała, ocierając policzek i poczłapała do wejścia. W progu stała jej przyjaciółka - Lucy, która przed chwilą wróciła z rodzinnego miasta.
- Mogę wejść? - zapytała. Nie czekając na odpowiedź, weszła do środka i zdjęła buty.
- Lu-chan, coś się stało? - zaczęła Levy, widząc, że coś jest nie tak. Potrafiła się poznać, ponieważ oczy Lucy zwykle świeciły radością, a nie pustką i... strachem. W oczach Lucy dało się wyczytać dwa słowa, których dotychczas bała się powiedzieć. Jej oczy mówiły "boję się", głośno i wyraźnie.
- Mogłabym zapytać o to samo... - torba wypadła jej z rąk. Nogi były obezwładnione, nie potrafiła panować nad własnym ciałem. Chwiejąc się, padła na kolana i schyliła głowę. - Kiedy byłam mała, kochałam ojca, pomimo tego, że był taki oschły i trzymał dystans. Teraz już wiem, dlaczego. Bał się do mnie zbliżyć, bo jeśli zbliżyłby się zbyt bardzo, nie potrafiłby wydać mnie za mąż bez mojej zgody... Pokochałby mnie.
- Bał się Ciebie pokochać? - Levy usiadła na podłodze, obok Lucy. - To jego strata. Ma wspaniałą córkę z wielkimi ambicjami, młodą, piękną, która swoim promiennym uśmiechem potrafi pocieszyć zapewne wielu ludzi, a przykładem jestem ja. Patrząc na Twój uśmiech, zawsze potrafiłam sobie radzić, ale teraz... teraz to wszystko przepadło. Za dwa lata będę pełnoletnia... Moi rodzice nie chcą spędzić ze mną Wigilii, a zostało nam tak mało czasu. Nie chcą nadrobić tych straconych szesnastu lat... - mocno zacisnęła pięści, po czym je rozluźniła i przyłożyła dłonie do twarzy. - Te ich ciągłe wymówki znam na pamięć.
Mocno zdziwiona Lucy, spojrzała swojej przyjaciółce w oczy. To musiało być dla niej ciężkie. Nigdy nie usłyszała od niej tak szczerego wyznania, więc teraz musiała pomóc. Mocno przytuliła Levy, cicho szepcząc "Ja się nie odwrócę. Postaram się zachować ten promienny uśmiech, byś Ty mogła dać sobie radę."
- Hmm, to już 23 grudnia, co? Jutro Wigilia.. W zasadzie, to nigdy nie biorę pod uwagę świąt - zajadając się piernikami, wielka miłośniczka słodyczy - Erza, rozmawiała przez telefon z Gray'em. - Święta, święta i po świętach. To tak szybko mija, a tak wiele przy tym zachodu - dalej jedząc pierniki, zauważyła przez okno Natsu, trzymającego coś w kieszeni. - Gray, kiedy ostatnio widziałeś naszego mądrego przyjaciela? - zapytała podejrzliwym tonem głosu, z lekkim uśmiechem na ustach.
- W zasadzie, to wczoraj, podczas Wigilii klasowej - z telefonu zabrzmiał zirytowany głos Gray'a. - Wiesz... mogłabyś zadzwonić do jakiejś przyjaciółki, czy coś.
- Oj, dobra~. Dziewczyny mają swoje sprawy na głowie, nie chcę im przeszkadzać - położyła telefon na stoliku, włączając głośnik.
- A ja to nie mam?! - krzyknął, coraz bardziej zirytowany postawą przyjaciółki Gray.
- A kiedy ostatnio widziałeś się z Natsu poza szkołą? - zadała kolejne pytanie, wpatrując się przez okno w przyjaciela.
- W sobotę - odpowiedział krótko Gray.
- On coś szykuje... To widać!
- Ech, Erza, muszę spadać. Właśnie przyjechała do mnie rodzina zza granicy... - szybko się rozłączył.
- Gray, nie ujdzie Ci to na sucho...
24 grudnia 2023
Już z samego rana, blondynka wstała z zamiarem obudzenia swojej przyjaciółki. Niestety, przypomniała jej się okrutna prawda, która rozwiała jej zamiary. Juvia wyjechała, nie wiadomo, czy w ogóle kiedyś wróci. Położyła się z powrotem do łóżka, zakrywając kołdrą. Wtem usłyszała pukanie do drzwi. Bardzo wyraźne, wręcz walenie.
- Nawet w Wigilię nie dadzą spokoju... - przeklinając w myślach tych, którzy właśnie walą do jej drzwi, szybko poszła, by otworzyć.
- No, Lu-chan, dzisiaj Wigilia! - gromada, która stała przed drzwiami, wparowała do środka bez jakiejkolwiek zgody blondynki, a byli to Levy, Natsu, Happy, Erza i Cana.
Padła na kolana, łapiąc się na głowę i cicho szepcząc "Ratunku".
- Jejuu, same problemy z wami.. - westchnęła, podnosząc się z zimnego podłoża i przyglądając piątce przyjaciół.
- Lu-chan, upieczemy pierniczki? - zapytała Levy z iskrami w oczach. Ostatnio piekła je bardzo dawno temu, jak jeszcze jej ciocia żyła.
- Tia, jeśli Ci na tym zależy - odpowiedziała blondynka, powoli oswajając się z myślą, że dzisiaj nie odpocznie.
- W zasadzie, to wszystko na Wigilię ugotowałam razem z Juvią trzy dni temu - podrapała się po głowie.
- Trzy dni temu? Tak wcześnie? - zdziwiona Erza, widząc zakłopotanie Lucy, cicho westchnęła.
- Darmowe żarło! Mi pasi - wtrącił się wcześniej milczący Natsu.
- Levy-chan, idziemy piec pierniczki? - blondynka uśmiechnęła się, łapiąc przy tym Levy za rękę i prowadząc w stronę kuchni.
- T-Tak! - nastolatce przypomniało się to, że zwierzyła się Lucy ze swoich problemów, a ona teraz stara się zrobić wszystko, by pomóc. - Dziękuję... - cicho szepnęła.
30 grudnia 2023
Lucy wstała wcześnie rano, wykonując swoją poranną rutynę, jak co dzień. Na biegu wyszła z domu. Widać było, iż się gdzieś spieszy. Usłyszała, że jej telefon wibruje. Wyjęła go i przeczytała chwilę temu otrzymaną wiadomość:
Od: Nieznany
Odwróć się...
Wystraszyła się. Bała się odwrócić, ale na myśl przyszła jej Levy, dla której jest wzorem. Zmarszczyła brwi, po czym szybko spojrzała do tyłu. Zamarła przez to, co zobaczyła...
------
W końcu wybrnęłam z tych świąt.. U nas styczeń, a w opowiadaniu ciągle święta XD Teraz (według mnie) rozpocznie się dość ciekawy wątek ^~^ Musiałam przerwać w tym momencie... Po prostu musiałam.
sobota, 26 grudnia 2015
Rozdział 9 - "Odeszła"
W rezydencji rodziny Lucy, jej ojciec popijał poranną kawę, jednocześnie przeglądając dokumenty. Ktoś zapukał do drzwi, po czym delikatnie je uchylił, cicho mówiąc "dzień dobry".
- Wejdź, Shiro.
Shiro wszedł do gabinetu mężczyzny, po czym od razu zaczął rozmowę ze starszym Heartfilią.
- Więc... Juvia chyba zbliżyła się do Lucy na tyle dobrze, bym mógł zacząć działać. - powiedział, próbując przy tym uspokoić potrząsający się nadgarstek. Wszyscy - służba, znajomi, pracownicy z biura, nawet Shiro - zawsze, kiedy rozmawiali z Jude, można było usłyszeć lęk w ich głosie.
- "Chyba"? A więc nie masz stuprocentowej pewności? - zapytał Jude, donośnym i surowym głosem.
- Juvia raczej nie chce już dla pana pracować. Kiedy mnie zobaczyła, miałem wrażenie, iż za chwilę dostanie zawału... - zaśmiał się.
- To nie pora na żarty. Potrzebuję tutaj Lucy. Teraz. Rozumiesz? Jeśli jej tutaj nie sprowadzisz, nie tylko ja zaprzepaszczę szansę na wspaniały interes, ale i Ty zostaniesz zwolniony. - podkreślił dwa ostatnie słowa.
- T-Tak... a więc, od jutra mam zacząć? - spytał, by mieć pewność, że o to chodzi starszemu Heartfilii, mając nadzieję, że nie zdenerwuje go ta 'niepewność'.
- Masz zacząć jak będziesz uważał, że to odpowiedni moment. Czy to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć?
- To już wszystko. - Shiro wyszedł z gabinetu.
Odetchnął z ulgą, i od razu skierował się do wyjścia.
Tymczasem, w akademii słychać było śmiechy, kolędowanie i obijanie się sztućców o talerze. Wszyscy świetnie bawili się w swoim towarzystwie. Ten czas mógłby trwać wiecznie, a wkrótce miały nadejść niespokojne dni...
- Dobra, będę się zbierać. - czerwonowłosa wstała, lekko się uśmiechając i podeszła do drzwi.
Pomachała przyjaciołom na do widzenia, po czym wyszła z klasy i skierowała się do wyjścia z akademii.
- Cóż, też już będę lecieć. - Lucy zrobiła to samo, co Erza przed chwilą i również wyszła ze szkoły.
Szła jedną z ulic Magnolii, patrząc radośnie na błękitne niebo. Wpadła na mężczyznę, którego już wcześniej spotkała. To właśnie on oddał jej złote klucze. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jakim cudem? Skąd mógł wziąć jej klucze? O co w tym w ogóle chodzi?
- Pewnie masz milion pytań, prawda? Jeśli chcesz, zabiorę Cię do osoby, która wszystko Ci objaśni. - powiedział, uśmiechając się przy tym łagodnie. Jego uśmiech mówił 'Zaufaj mi'. Chociaż Lucy nie była chętna, by z nim iść, ciekawość ją zżerała.
- Dokąd? - zapytała w końcu, po długim namyśle.
- Do Twojego ojca. - dziewczyna wzdrygnęła na te słowa. Przeszły ją dreszcze. Czyżby tylko wydawało jej się, że nadeszły dni spokoju, a tak naprawdę, jej ojciec będzie prześladował ją do końca życia?
- Zabierz mnie do niego, teraz. - spuściła głowę. W tym momencie, w jej głowie zapanował chaos. W brzuchu czuła coś nieprzyjemnego, jakby wstręt do jakiejś osoby. Czuła obrzydzenie do własnego ojca.
- Jak sobie życzysz.
Poszli w stronę przystanku autobusowego i sprawdzili godziny przyjazdów i odjazdów autobusów.
Usiedli na jednej z ławek. Zapadła krępująca cisza. Nawet tak bardzo śmiałego typa, jak Shiro, wygląd oraz usposobienie Lucy potrafił onieśmielić. Oboje modlili się w myślach, by ten autobus przyjechał jak najszybciej. Wtedy, Lucy zauważyła Juvię, stojącą naprzeciw nich.
- J-Juvia? Będę wie~
- Shiro! Zostaw ją w spokoju! To dobra dziewczyna, naprawdę, ona... nie zasługuje na takiego ojca, jak Jude! - krzyknęła Lockser, licząc na to, że Shiro jeszcze nie omotał Lucy swoimi gierkami, całkiem ją ignorując i nie zwracając uwagi na jej pytania.
- O, Juvia, dobrze, że już jesteś. Sama podjęłaś się tej pracy, pamiętasz? - zapytał, jakby powstrzymując się od śmiechu. W tym momencie, myślał, "jak Juvia mogła stać się... taka głupia?"
- Nie żartuj sobie teraz! Gdyby coś było w tym śmiesznego, ale... Ty zawsze taki byłeś! - krzyczała ze złością w oczach. Żałowała tych wszystkich złych czynów, które popełniła. Ona... wyrządziła tak wiele cierpienia innym ludziom, przez pracę dla Jude Heartfilii.
- Juvia, czy Ty... czy wy... pracujecie dla niego...? - mówiła, jąkając się, mając nadzieję, że to tylko koszmar, że Juvia taka nie jest, że zaraz się obudzi.
- Lucy, przepraszam... Wszystko było ukartowane przez Twojego ojca... Ta cała "Bogini", że się zgubiłyśmy, on ukradł Ci klucze, chciał Cię zwabić, ale Shiro widocznie mu zaproponował, że pomoże. - niebiesko-włosa ponownie spojrzała na chłopaka.
- Ile razy przyjdzie mi jeszcze cierpieć przez głupie zagrywki mojego ojca? Co on chce przez to osiągnąć? - mamrotała blondynka pod nosem.
- Lucy, naprawdę Cię polubiłam... Idę spakować swoje rzeczy i już się wynoszę. - Juvia szybko pobiegła do mieszkania Lucy, by się spakować.
Wyciągnęła swoją torbę spod łóżka, pakowała do niej wszystko po kolei - wszystko, co miała w szafie. Liczyła na to, że ucieknie z daleka od problemów. Gdy zdała sobie sprawę z tego, co tak naprawdę chce zrobić, bezsilnie padła na łóżko i zaczęła się śmiać przez łzy.
- Jestem beznadziejna... Teraz chcę uciec i kazać jej radzić sobie samej - zakryła twarz dłońmi. - Naprawdę beznadziejna... - powtórzyła.
- Juvia! - blond-włosa nastolatka wbiegła do pokoju. - Nie musisz się wyprowadzać, ja... Ci ufam! - zaczęła wyciągać z torby rzeczy, które Juvia już zdążyła spakować.
- Nie, muszę. Nie potrafiłabym teraz tutaj przebywać. - z powrotem spakowała swoją własność, i wyszła z mieszkania Heartfilii.
- Ona... już nie wróci? - usiadła na łóżku byłej współlokatorki, a następnie przetarła oczy. - Tak ciężko mi w to uwierzyć... To jej decyzja, a ja muszę być silna - zacisnęła pięść. - Czas, aby złożyć wizytę ojcu. - wstała i z powrotem ruszyła na przystanek autobusowy, układając w głowie to, co mu powie.
Levy nałożyła na nos okulary. Sięgnęła na swoją półkę z książkami, na której można było znaleźć wiele popularnych, jak i mniej znanych lektur.
Ściany w pokoju dziewczyny miały kolor błękitny. Ogólnie, na wielkość był mały, ale znajdowało się w nim wszystko, co potrzebne - jednoosobowe łóżko w rogu pokoju, dębowe biurko, fotel, szafa i lustro. Na środku pokoju leżał okrągły, niebieski dywanik.
- Hmm, tak naprawdę, to jest jeszcze wiele książek, których nie czytałam, a nawet nie wiem o ich istnieniu... Jestem strasznie ciekawa, o czym opowiadają - wzięła do rąk książkę pod tytułem "Powściągliwa" i zaczęła ją czytać.
Pochłaniała każdą literę, każdy wyraz, każdą stronę, nadzwyczaj szybko. Ktoś zapukał do drzwi jej pokoju. Słysząc delikatne pukanie, odłożyła lekturę na biurko i uchyliła lekko drzwi.
- Leviś, jesteś głodna? - w progu stała niska, lekko pulchna, dojrzała kobieta z czerwonymi okularami na nosie, ciemnymi oczami i granatowymi włosami. Była to mama Levy.
- Nie, dziękuję. Pewnie jutro znowu gdzieś jedziecie, tak? - zapytała, ze smutnym wyrazem twarzy.
- Tak, na tydzień do Barcelony. Od razu z Barcelony, pojedziemy do Włoch na parę dni - pogłaskała po głowie swoją córkę, posyłając przy tym ciepłe spojrzenie. - To ze względu na pracę.
- Nie... - odtrąciła jej rękę. - To nie ze względu na pracę! Mamo, masz czelność kłamać mi w żywe oczy?! Myślisz, że tego nie widzę?! Ciągle jeździcie za granicę, czasem mam wrażenie, że objechaliście już cały świat! Odkąd umarła ciocia, już nikt się mną nie interesuje! Zostałam sama, nie rozumiesz? W święta też będę sama. W Sylwestra i nowy rok również.. W poprzednich latach byłam z ciocią, więc podtrzymywało mnie to na duchu, ale obecnie, w wieku 16 lat już nie mam rodziców, a ciocia umarła, nie wróci! Pozostają mi tylko znajomi ze szkoły, bo wyprowadziliśmy się z dala od reszty rodziny! - trzasnęła drzwiami z całej siły, a następnie zamknęła je na klucz. Oparła się o ścianę i zsunęła się po niej na podłogę
- L-Levy... - pierwszy raz widziała swoją córkę w takim stanie. Ale to musiało też znaczyć, że córka pierwszy raz się przed nią otworzyła, pierwszy raz przez 16 lat...
----
piątek, 25 grudnia 2015
Rozdział 8 - "Wigila Klasowa"
Przez okno wdarły się promienie słoneczne, tym samym budząc śpiącą nastolatkę. Jej blond włosy w promieniach słońca wyglądały przepięknie. Lekko przetarła oczy. Wstała i poczłapała do łazienki. Po wykonaniu swojej porannej rutyny, narzuciła torbę na ramię i wyszła przed dom. Westchnęła:
- Juviaa, spóźnimy sięę...
- Już jestem! - niebiesko-włosa wprost 'wyleciała' z mieszkania.
- Powinnaś być bardziej ostrożna. Dodatkowo, mamy 10 minut na dojście do szkoły, a to w cholerę daleko...
- Cóż, to przeze mnie, a więc stawiam przejażdżkę autobusem- - Lucy spojrzała na nią.
- Lepiej chodźmy. - zaczęła iść w stronę Akademii. - Niedawno zaczęłaś pracę w cukierni, a ja... No właśnie, ja też muszę znaleźć sobie pracę. Coś, co byłoby dla mnie idealne... ale jednocześnie, musi być to praca dorywcza.
- Lucy, nalegam, pojedźmy autobusem! Zostało nam niecałe 7 minut. Za nic w świecie nie zdążymy..
- Autobusem tym bardziej! No chodź! - złapała Juvię za rękę.
Biegły przez Magnolię. Na zegarze w centrum miasta wybiła godzina 8:00. Szczególnie w tym czasie, na głównym placu roiło się od mieszkańców, z powodu zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Dziewczyny zostały rozdzielone przez ten tłum, przez co musiały pójść do szkoły oddzielnie.
- Jak to ona się nazywała? A, no tak, Lucy. Córeczka szefuńcia. - szedł, jedząc jabłko. - Będę musiał zapisać się do tej szkoły... Ach~, za dużo z tym zachodu. Ale Juvia... Robi się interesująco. - wyrzucił ogryzek do kosza.
Chodząc po miasteczku, zaglądał do różnych sklepów w poszukiwaniu prezentu dla Juvii. Tylko czego od niej chciał? Może po prostu wpadła mu w oko?
Lucy podczas zajęć bazgrała serduszka w zeszycie, myśląc o czymś zawzięcie, Levy potajemnie wyjęła książkę z plecaka i zaczęła ją czytać, Gajeel myślał nad nową balladą, Gray zastanawiał się, z czego zrobić udaną bekę, Juvia była jakaś nieobecna, zaś Natsu... on nie robił nic. Nie myślał, nie słuchał, nie bazgrał, nie czytał... po prostu siedział.
- Czy ktoś pamięta, w jaki sposób narodzenie się magii pomogło przemysłowi? - zapytał nauczyciel, poprawiając okulary.
Nikt się nie zgłaszał.
- Cóż za mądra i aktywna klasa... - westchnął. - No dobrze. A więc, magia przyczyniła się do wielu ważnych czynników, typu-
- Ludzie zarabiają na magii, powstały gildie magów, w których gromadzą się Magowie, powstały specjalne zlecenia dla Magów.. Takie osoby mogą pomagać ludziom, jak i również tym samym na tym zarabiając. - powiedziała Lucy, dalej bazgrząc coś w zeszycie.
- Tak, wymieniłaś parę dość istotnych czynników. Czy jednak myślicie, że powstanie magii przyniosło same dobre skutki?
- Chyba tak. - równocześnie powiedziała klasa.
- Otóż nie. Jak wiecie, nie każdy Mag stoi po tej dobrej stronie. By zachować równowagę, powstały również mroczne gildie. Osoby, które do nich dołączają, stają się złe do szpiku kości i nie pomagają ludziom, lecz im szkodzą. Przez to, ludzie na początku nie chcieli, by światem zawładnęła (nazywana przez nich "cholerne magiczne urojenia") magia, woleli żyć w spokoju, z daleka od tych dziwnych zjawisk. Poza tym, pradawne istoty nazwane Smokami 'ożyły', chociaż nadal wyczynem jest spotkać takiego gagatka. Skoro mowa o Smokach, to właśnie dzięki nim powstali Smoczy Zabójcy. Są Smoki pozytywnie nastawione, które chcą współistnieć z ludźmi, ale istnieją też te, które niszczą wszystko na swojej drodze.
- Na przykład Acnologia?
- Tak.
Zadzwonił dzwonek. Była to już ostatnia lekcja na dziś, więc wszyscy skierowali się do swoich domów.
- Lucy, dlaczego jesteś wegetarianką? - zapytał Natsu.
- Cóż... jak patrzę na mięso, myślę sobie, że to kiedyś żyło tak, jak my, ale zostało zabite i właśnie przede mną leży na talerzu, a ja mam to zjeść...
- Ale "to" jest pyszne! Idziesz dziś do mnie, dam Ci do spróbowania mięso na łagodnie, ostro i bardzo pikantnie.
- Są takie rodzaje mięsa?
- To jest właśnie "kuchnia Natsu". - stwierdził Happy. - Ale nie martw się. Ostatnio jego dania są coraz bardziej strawne..
- "Coraz bardziej strawne"? Czyli wcześniej takie nie były...?
- Pojutrze Wigilia klasowa. Co robisz w Wigilię, Lu-chan? - do ich rozmowy dołączyła Levy.
- Pewnie zrobię sobie małą kolację z Juvią. Levy-chan, Ty spędzasz Wigilię z rodzicami?
- Cóż, nie. Moi rodzice pracują w Wigilię.. - podrapała się po głowie. - Dla mnie ten dzień jest taki, jak każdy... z resztą, co roku tak jest, więc chciałabym zrobić coś dla odmiany. Mogę się do was przyłączyć? - zapytała lekko zarumieniona.
- Tak, oczywiście. - Lucy się uśmiechnęła.
- W zasadzie, to cała nasza banda poza Wendy spędza Wigilię w pojedynkę. Może zaprosimy też Graya i Erzę? - zaproponował Natsu.
- Tak! Im nas więcej, tym weselej.
- Ale teraz porywam "Lu-chan"! Do jutra~! - różowo-włosy złapał przyjaciółkę za rękę i pobiegł z nią do swojego domu.
- Wolisz łagodnie, ostro, czy bardzo pikantnie?
- Natsu, ja nie lubię mięsa, nie mam zamiaru tego jeść!
- Ach, tak? - podrapał się po brodzie. - W takim razie, wepchnę Ci to do ust siłą! - nim blondynka zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, co chce zrobić jej przyjaciel, ten znajdował się już parę milimetrów przed nią, trzymając w dłoni widelec z kawałkiem mięsa.
- Powiedz "Am"! Smacznego~ - wepchnął jej owy widelec do ust.
Dziewczyna zrobiła się cała zielona. Z trudem połknęła to "mięso", chociaż według niej, to była spalenizna.
- Widzę, że nawet gotować nie umiesz - westchnęła. - Same problemy z Tobą. - zdjęła mu fartuch z szyi i założyła na siebie, po czym podeszła do kuchenki. - C-Co to jest?!
- Danie.
- "Danie"? TO COŚ nazywasz "daniem"?!
- Skoroś taka mądra, to sama coś ugotuj! - usiadł.
Blondynka wyjęła potrzebne gary i składniki:
- Przyjmuję wyzwanie! - mrugnęła do niego.
Zręcznie machnęła patelnią i postawiła ją na rozgrzanej kuchence. Odpowiednio doprawiła mięso - tak, by nie było za słone czy też za słodkie oraz żeby nie było też zbyt łagodne lub pikantne - i położyła je na patelnię.
- Ale ładny zapach! Kiedy Natsu gotuje, czuć tylko smród, jakby coś się paliło. - powiedział Happy, siedzący na blacie obok Lucy.
- Czyli jecie tylko spaleniznę..? - westchnęła po raz kolejny. - Natsu, lepiej nie gotuj nic na Wigilię klasową, przynieś coś kupnego... - zaśmiała się.
- Ha, ha, ha, bardzo śmieszne.
Już usmażone mięso położyła na talerzu. Przyrządziła sos z ketchupu i majonezu, po czym polała nim całość. - Bon appetit.
Różowo-włosy wziął widelec, podszedł do talerza i spróbował dania.
- To jest... pyszne! Jak zaliczę level up, to też tak będę umiał.
- W każdym bądź razie, daleko Ci do tego "level upa". - uśmiechnęła się.
- Jeszcze będę gotował lepiej od Ciebie.
- Ach tak? Zaczekam na ten piękny dzień.
- Jeszcze będę gotował lepiej od Ciebie.
- Ach tak? Zaczekam na ten piękny dzień.
...
Nadszedł dzień Wigilii klasowej. Wszyscy szli do szkoły we wspaniałych nastrojach, licząc na wspólne ucztowanie. Nie chodziło tylko o to - można się domyślić, iż to był ostatni dzień szkoły przed wolnym, więc gnali ile sił w nogach, by mieć szkołę "za sobą". Lucy tegoż dnia wpadła na nieznanego jej wcześniej chłopaka. Był wysoki, miał ciemno granatowe włosy, niemalże czarne oczy i był naprawdę przystojny oraz dobrze zbudowany.
- Przepraszam. - powiedział szybko.
- Nic się nie stało. - uśmiechnęła się.
Jej uśmiech przebijał tysiące innych uśmiechów. Wyglądała tak pięknie wtedy, gdy śnieg sypał się z nieba.
- N-Nazywam się Naoki. - zająknął się.
- Ja jestem Lucy, miło mi Cię poznać. Przepraszam, może innym razem pogadamy, śpieszę się. - lekko machnęła ręką na pożegnanie i wbiegła do budynku.
- Lu-chan! - Levy jako pierwsza dostrzegła stojącą w progu blondynkę.
Podbiegła do niej i ją przytuliła.
- Przepraszam, spóźniłam się.. - podrapała się po głowie.
- Nie wyszłaś razem z Juvią?
- Wyszłyśmy razem, ale miałam coś jeszcze do załatwienia na mieście.
Zaczęła szukać Natsu wzrokiem. Gdy wreszcie ich spojrzenia się zetknęły, ten krzyknął radośnie:
- Yo, Lucy!
- Cześć. - podeszła do niego.
- Zapomniałam czegoś z szatni... - burknęła Erza.
- Czego? - zapytała Heartfilia.
- Torebki z prezentami dla całej klasy... Ugh, muszę po to-
- Nie szkodzi, ja pójdę. - Lucy, nie czekając na reakcję, wyszła z klasy i ruszyła do szatni.
- Hm~, gdzie mogła położyć tą torebkę? - zaczęła prowadzić jakże mądrą rozmowę z samą sobą.
Ktoś delikatnie położył dłoń na jej ramieniu. Na początku myślała, że któryś z przyjaciół robi sobie z niej żarty, więc odwróciła się ze złowrogim wzrokiem. Ujrzała osobę, której nigdy wcześniej nie widziała. Był to chłopak, którego spotkała chwilę temu, przed akademią.
- Nie mogłem przestać myśleć o Tobie... Ciągle widzę Twój uśmiech przed oczami. Czy wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? - szepnął jej do ucha.
- Na...oki-kun? - zająknęła się.
- Zapamiętałaś moje imię. Jednak cuda się zdarzają. - zaśmiał się, po czym również delikatnie, odwrócił głowę Lucy w swoją stronę. - Jesteś zdziwiona? Nie rozumiem. Na Twoim miejscu, byłbym wystraszony.
- Przestań. - stanowczo go od siebie odsunęła. - Nie ruszają mnie takie zagrania. Jestem przyzwyczajona do tego, że niektórzy faceci są naprawdę nachalni, ale Ty przeginasz. Twoje słowa brzmią nieco jak groźby. Czy mogę wiedzieć, co planujesz?
- Chcesz wiedzieć, co planuję? - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Kosmyki włosów osunęły się mu z czoła. Tym razem, nie czuło szarpnął blondynką i rzucił nią o ławkę. Zaczął nachalnie ją obmacywać po całym ciele.
- Puszczaj! - ręką szukała jakiegokolwiek przedmiotu, czegoś solidnego, czym mogłaby przywalić chłopakowi w ten pusty cymbał.
Natrafiła na czyjąś znajomą, ciepłą dłoń.. Szeroko otworzyła oczy, by upewnić się, że to na pewno on. Obok niej stał mocno zdenerwowany Natsu. Poczuła, że jest bezpieczna. Różowo-włosy odepchnął Naokiego od dziewczyny, po czym złożył pocałunek na jej czole. Spaliła buraka.
Naoki parsknął i wyszedł z akademii.
- Dziękuję Ci... sama nie wiem, który już raz mnie uratowałeś. - naburmuszyła się. - Sama bym dała radę!
- Nie wyglądało to tak, jakbyś dawała radę.
- Nie ważne. Czy... mógłbyś po prostu mnie przytulić?
Lekko zdziwiony, przytulił blondynkę.
- Dziękuję...
- Przepraszam. - powiedział szybko.
- Nic się nie stało. - uśmiechnęła się.
Jej uśmiech przebijał tysiące innych uśmiechów. Wyglądała tak pięknie wtedy, gdy śnieg sypał się z nieba.
- N-Nazywam się Naoki. - zająknął się.
- Ja jestem Lucy, miło mi Cię poznać. Przepraszam, może innym razem pogadamy, śpieszę się. - lekko machnęła ręką na pożegnanie i wbiegła do budynku.
- Lu-chan! - Levy jako pierwsza dostrzegła stojącą w progu blondynkę.
Podbiegła do niej i ją przytuliła.
- Przepraszam, spóźniłam się.. - podrapała się po głowie.
- Nie wyszłaś razem z Juvią?
- Wyszłyśmy razem, ale miałam coś jeszcze do załatwienia na mieście.
Zaczęła szukać Natsu wzrokiem. Gdy wreszcie ich spojrzenia się zetknęły, ten krzyknął radośnie:
- Yo, Lucy!
- Cześć. - podeszła do niego.
- Zapomniałam czegoś z szatni... - burknęła Erza.
- Czego? - zapytała Heartfilia.
- Torebki z prezentami dla całej klasy... Ugh, muszę po to-
- Nie szkodzi, ja pójdę. - Lucy, nie czekając na reakcję, wyszła z klasy i ruszyła do szatni.
- Hm~, gdzie mogła położyć tą torebkę? - zaczęła prowadzić jakże mądrą rozmowę z samą sobą.
Ktoś delikatnie położył dłoń na jej ramieniu. Na początku myślała, że któryś z przyjaciół robi sobie z niej żarty, więc odwróciła się ze złowrogim wzrokiem. Ujrzała osobę, której nigdy wcześniej nie widziała. Był to chłopak, którego spotkała chwilę temu, przed akademią.
- Nie mogłem przestać myśleć o Tobie... Ciągle widzę Twój uśmiech przed oczami. Czy wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia? - szepnął jej do ucha.
- Na...oki-kun? - zająknęła się.
- Zapamiętałaś moje imię. Jednak cuda się zdarzają. - zaśmiał się, po czym również delikatnie, odwrócił głowę Lucy w swoją stronę. - Jesteś zdziwiona? Nie rozumiem. Na Twoim miejscu, byłbym wystraszony.
- Przestań. - stanowczo go od siebie odsunęła. - Nie ruszają mnie takie zagrania. Jestem przyzwyczajona do tego, że niektórzy faceci są naprawdę nachalni, ale Ty przeginasz. Twoje słowa brzmią nieco jak groźby. Czy mogę wiedzieć, co planujesz?
- Chcesz wiedzieć, co planuję? - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Kosmyki włosów osunęły się mu z czoła. Tym razem, nie czuło szarpnął blondynką i rzucił nią o ławkę. Zaczął nachalnie ją obmacywać po całym ciele.
- Puszczaj! - ręką szukała jakiegokolwiek przedmiotu, czegoś solidnego, czym mogłaby przywalić chłopakowi w ten pusty cymbał.
Natrafiła na czyjąś znajomą, ciepłą dłoń.. Szeroko otworzyła oczy, by upewnić się, że to na pewno on. Obok niej stał mocno zdenerwowany Natsu. Poczuła, że jest bezpieczna. Różowo-włosy odepchnął Naokiego od dziewczyny, po czym złożył pocałunek na jej czole. Spaliła buraka.
Naoki parsknął i wyszedł z akademii.
- Dziękuję Ci... sama nie wiem, który już raz mnie uratowałeś. - naburmuszyła się. - Sama bym dała radę!
- Nie wyglądało to tak, jakbyś dawała radę.
- Nie ważne. Czy... mógłbyś po prostu mnie przytulić?
Lekko zdziwiony, przytulił blondynkę.
- Dziękuję...
Subskrybuj:
Posty (Atom)